Moi drodzy!
Hihihi
Zamierzam sama już, bo sama kontynuować tego bloga.
:) Wpadło mi kilka pomysłów a jak nie to na spontana.
Hehe. Nie no. Oczywiście jaja sobie robię...
Zapraszam na rozdział SZÓSTY!!!
***
Rozdział szósty: Nowe okoliczności
James uderzył pięścią w stół.
- Nie dość, że łowcy, to jeszcze on się w to wmieszał!
Bradley i Malia stali z boku czekając aż gniew starego wampira się wyładuje. Był najstarszy z nich, a co za tym szło najbardziej doświadczony. Tylko on z nich wszystkich miał doświadczenie z łowcami. Tylko on wiedział jak trzeba się przed nimi bronić.
- To nie trudne! - warknął a oni drgnęli. - Jeśli wiecie co nas zabija, to wiadomo, że oni to będą mieli.
Bradley rozłożył ręce.
- Ale... jakieś techniki walki? Przecież oni muszą wiedzieć, znać nas i uderzać w nasze słabe strony...
- Tak, tak. - przerwał mu James. - Oczywiście. Tylko to nie jest takie łatwe, jakim ci się wydaje.
Malia zmarszczyła brwi. To co mieli zrobić w takiej sytuacji? A co z Derekiem? Czuła strach. Strach o niego. W końcu łowcy, to łowcy. Łowią każdego potwora w tym i wilkołaki. Nagle wpadła na pewien pomysł.
- A gdybyśmy połaczyli siły z samotnym wilkiem w naszym pałacu? - zapytała.
Dało by jej to szansę na spotykanie się z nim bez kłamstw i wymówek a po za tym James dostałby to, czego chciał. Czyli pałac, terytorium a Derek poniekąd mógłby się zgodzić na zwierzchnictwo Jamesa...
- Nie ma mowy. - James założył ręce na piersi i spojrzał na nią lodowato. - Wykluczone.
- Ale dlaczego? - zaprotestowała. - Dodatkowy sojusznik i większa siła przeciw łowcom.
- Powiedziałem, że to tak nie działa! - ryknął a jego oczy zapłonęły czerwienią.
Niedobrze. Oznaczało, że był głodny. A stary wampir, który jest głody równa się rozdrażniony i nieprzewidywalny.
Podeszła do lodówki i wyciągnęła syntetyczną krew. Rzuciła mu ją.
- Wiesz co? Zjedz może najpierw, a później pomyśl nad tym co powiedziałam, ponieważ jak się jest głodnym, to się źle myśli.
Spiorunował ją wzrokiem. Był zły, ale najwyraźniej Malia miała rację. Odrzuciła włosy na plecy.
- Ma rację. - przytaknął Bradley. - My wyjdziemy na zewnątrz.
Nie powiedział nic tylko wtopił się kłami w torebkę. Bradley i Malia wyszli na pole. Noc była zimna, ale oni tego nie odczuwali. Jej brat wsunął dłonie do kieszeni. Typowo ludzki odruch nabyty podczas tych wielu lat gdy żyli wśród ludzi. Wiele czasu spędzili wśród śmiertelników. Trzymali się kiedyś razem jako jedna wielka rodzina i były ich setki w Anglii, w Londynie. Kilkaset lat temu coś się zmieniło. On i jej brat byli zbyt młodzi by to pamiętać ani tym bardziej być wtedy tego świadkami. James nigdy nie opowiadał o tym bardziej szczegółowo niż musiał, ale jedno było pewne. Takiego wampira jak on musiało zmusić coś wielkiego by odłączył się od społeczności w Londynie i wyjechać do Australii. Podobno kiedyś nie był sam... ale tego też im jeszcze nie wyjaśnił.
Po chwili dopiero odgadła, że brat Bradley obserwuje ją uważnie. Poruszył się lekko.
- Za tą prośbą... - zaczął. - Nie stoi tylko nasze bezpieczeństwo, prawda? Chodzi jeszcze o tego wilka.
Przełknęła ślinę.
- Nie.
- Nie kłam. Jestem twoim bratem i chcąc nie chcąc znam cię najlepiej. James nie zna cię na tyle długo aby wyczuć ten minimalny zapach wilczego futra. Kochałaś się z nim a do tego piłaś jego krew.
Spojrzała na niego krótko, przelotnie po czym usiadła na najniższym stopniu. Jej długie włosy spływały po plecach.
- Tak. - westchnęła w końcu. - Zauroczył mnie. - wyznała.
Bradley patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Wilkołak?!? Czyś ty zwariowała?! Przecież to...
- Doskonale wiem kim on jest! - krzyknęła, zrywając się na nogi. - Nie musisz mi tego mówić!
- To dlaczego to robisz?!
- Bo go kocham! - wrzasnęła w odpowiedzi.
Po tej ostrej wymianie zdań Malia czuła, że eksploduje.
- Idę. - rzuciła chłodno. - Jak chcesz powiedz Jamesowi. Nic mnie to nie obchodzi.
Odwróciła się na pięcie i weszła do lasu.
Derek zamyślony gładził brodę, myśląc o niedawnym spotkaniu z łowcami. Z pewnością nie przybyli tu specjalnie dla niego. Przyczyną były wampiry... Malia. Poczuł smutek na jej myśl. Musiał jej kłamać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jej nie kocha. Jego serce było przy Hannah. Przez ostatnie kilka dni czuł pustkę. Dziś znowu była, ale wstydził się tego jak ją potraktował. Zamierzał ją odszukać i przeprosić, ale natknął się na łowców. A co do Malii... lubił ją i to bardzo, ale nie była wilkiem i nie zapewni mu potomstwa, którego potrzebował. Jego alfa odszedł wraz z stadem. Gdyby w innej watasze odłączył się od stada zostałby automatycznie zbity. To stado było inne. Dlatego było ich czterech. Dlatego byli sami. Co prawda mógł wrócić do bardziej cywilizowanej części Melbourne i tam zostać alfą, utworzyć własne stado albo ubiegać o przyjęcie do innego, ale czuł, że nie tego chciał. Nie tego pragnął. Miał opcję zaakceptować po prostu życie wśród ludzi, ale czuł się na tyle wilkiem, że wiedział iż jego natura by tego nie zaakceptowała.
Rozciągnął się i obrzucił leniwym wzrokiem noc na oknem. Może czas aby się ruszyć na polowanie. Nie tknął mięsa w lodówce. Docenił troskę watahy, ale wolał samodzielnie polować. Wstał z kanapy i zmienił się w wilka.
Rada ZR, postanowiła z dniem dzisiejszym:
a) podjąć odpowiednie kroki wobec nadchodzącego zagrożenia,
b) połączyć siły z innymi rasami ( w tym i ludźmi itd),
c) przyjąć dawnym wyrzutków społeczeństwa,
d) działać wspólnie jako jedna siła, wspierać się...
itd., itp.
James!
Pomyślałem, że zacznę od tego. Taki jest nasz plan pracy.
Wiesz jakie zagrożenie nadchodzi, prawda? A może jeszcze nie wiesz?
Życie z dala od naszego społeczeństwa ma swoje minusy...
W każdym razie chcemy abyś powrócił do nas. To jest nasza inicjatywa.
Pierwszy krok ku zgodzie.
"Ku połączeniu wszystkich a wszyscy ku połączeniu jednostki."
Otóż to, przyjacielu. Czekam na twoją odpowiedź
Główny sekretarz i minister zagrożenia zewnętrznego
Alias von Bilitcher
&ðŋµ